Na sochaczewskim Kirkucie
Gdy człowiek przemija, pozostaje po nim wspomnienie bliskich, a z czasem tylko kamień nagrobny, trwalszy niż pamięć, ostatnia wizytówka jego istnienia na ziemskim padole. A gdy przeminie kamień, a nawet cały cmentarz? Zostaje żal. Żal, że kolejne świadectwo dawnych czasów przepadło bezpowrotnie.
Na sochaczewskiej nekropolii dokonano niedawno bezmyślnego aktu wandalizmu, jakby jeszcze historia mało doświadczyła to miejsce, któremu należy się szacunek od każdego człowieka, niezależnie od jego wyznania czy poglądów. Tym bardziej, że jest nie tylko miejscem pochówku, ale też miejscem kaźni, o czym napiszę w dalszej części artykułu.
Cmentarz żydowski w Sochaczewie to nekropolia niezwykle stara, sięgająca być może nawet XV w., a z pewnością już istniejąca w XVI. I była niegdyś ogromna, bo nie dość, że chowano tu mieszkańców Sochaczewa wyznania mojżeszowego, to jeszcze ostatnie miejsce spoczynku znajdowali tu Żydzi z Warszawy, na długo przed powstaniem cmentarza Bródnowskiego. Bo w stolicy długo władze nie chciały się zgodzić na powstanie żydowskiego cmentarza. Zatem na dwóch istniejących wcześniej, w Sochaczewie i Grodzisku spoczęli najznamienitsi przedstawiciele tej społeczności. Nawet gdy już Żydzi mieli swój warszawski kirkut, niejednokrotnie woleli swoich bliskich grzebać tutaj, wśród innych swoich przodków.
Co z tego zostało dziś? Prawie nic. To czego nie zniszczono podczas II Wojny Światowej, zdewastowano po niej, kiedy po mordzie dokonanym na Pinkasie Weinbergu, pierwszym powojennym wiceburmistrzu Sochaczewa, resztki ocalałej po hitlerowskim pogromie społeczności żydowskiej uznały, że nie ma już dla niej miejsca w mieście i opuściły je na zawsze. A hebrajskie macewy podobno idealnie sprawdzały się przy utwardzaniu dróg… Inni, za dobry żart uznawali staczanie ich ze skarpy w nurty Bzury.
Nawet świeży grób Weinberga, nie ostał się długo i nie uchronił kirkutu przed zagładą. Cmentarz znikł… I być może tylko przez fakt, że kopanie na skarpie odsłaniało sporo szczątków ludzkich, nikt niczego tam nie postawił, bo przecież można było nawet teren zagospodarować. A przecież w latach 80 pozostały tam nawet jakieś nagrobki. Spacerując wtedy po skarpie, miejscami można było się natknąć na małe skupiska macew. Gdy byłem tam z synem dwa lata temu, musiałem się nieźle naszukać wśród głębokiej trawy, by znaleźć choć jedną.
Cmentarz zniknąłby prawdopodobnie zupełnie, gdyby w latach 90 w końcu nie zwrócono na niego należytej uwagi. Dzięki staraniom obywateli Izraela – ogrodzono teren i odbudowano ohel Bornsteinów. Gdy stanął na terenie cmentarza, widoczny dobrze z ulicy Traugutta, budził powszechne zainteresowanie, sądzono, iż jest to jakaś żydowska kaplica. Tymczasem ohel (po hebrajsku namiot) to taki znaczniejszy grobowiec, w kształcie małego domku, często z dwuspadowym daszkiem i oknami. Bornsteinowie zaś, z ojca na syna byli słynnymi cadykami, przedstawicielami żydowskiej społeczności, uznanymi za wzór pobożności i sprawiedliwości, więc uhonorowano ich taką właśnie mogiłą już przed wojną. Podobno gdy w 1910 roku chowano Abrahama Bornsteina, Żydzi wzdragali się od przejścia obok kapliczki z Matką Boską przy głównej drodze i planowali udać się z konduktem pogrzebowym, bokiem, polną ścieżką. Chłop, do którego należało pole zawziął się jednak i ich nie puścił, więc radzi, nieradzi zmuszeni byli iść zwyczajową trasą, kiedy jednak mijali kapliczkę, zarzucili na trumnę swoje chałaty, by uchronić bogobojnego zmarłego przed niestosownym dla jego wyznania widokiem.
Pogrzeby żydowskie, były dla mieszkańców miasta wydarzeniem nader ciekawym. Zwracały podczas nich uwagę słynne „płaczki żydowskie”, kobiety wynajęte by opłakiwać zmarłego. Zastanawiające było, jak udawało im się na zawołanie zalać łzami nad obcym sobie człowiekiem. Domniemywano, że nacierały sobie oczy cebulą.
Podczas II wojny światowej nie zawsze zmarłych tu przynoszono… przychodzili sami, popędzani gardłowymi komendami Niemców, prosto nad wykopane w ziemi doły, dokąd ostatecznie posyłały ich salwy karabinów. Oprawcy często kazali swoim ofiarom wykopać sobie wcześniej grób, zachowały się relacje mieszkańców miasta, które to widziały. Przytoczę jedną, którą słyszałem osobiście od mojej babci, Teresy Jarosińskiej. Narożny dom, przy ulicy Traugutta i Sierpniowej należał podczas okupacji do jej wuja, Józefa Trawińskiego. Teresa była wtedy dzieckiem i ze strychu domu, zobaczyła przez okienko grupę ludzi na kirkucie. Niemcy przyprowadzili tam kilku Żydów i na jej oczach rozstrzelali, co utkwiło jej w pamięci na całe życie i wracało ilekroć przechodziła ulicą Traugutta obok cmentarza – milkła wtedy i niemal zawsze się wzdrygała. Raz tylko odpowiedziała mi, dlaczego tak nie lubi tego miejsca.
Egzekucje dotyczyły zwłaszcza Żydów ukrywających się w okolicy po wysiedleniu sochaczewskiego getta, bez względu na płeć czy wiek, mordowano bez litości również dzieci, które błąkały się po okolicy wymknąwszy się uprzednio z terenu getta.
Obok wspomnianego ohelu postawiono symboliczną ścianę płaczu, z tablicami pamiątkowymi i odłamkami macew. Najniższą tablicę, w języku polskim ktoś zdążył już ukraść wcześniej. Pozbierane na terenie resztki macew wmurowano w podłużny betonowy postument za ścianą. Za ohelem Bornsteinów znajduje się jeszcze obelisk upamiętniający ofiary holokaustu.
Dalej jest już tylko porośnięte bujną trawą pole, ciągnące się aż do wysokiej skarpy, skąd jest piękny widok na całą rozległą równinę na zachód od Bzury. Zmarli tego nie widzą, tradycja kazała chować ich z twarzą zwróconą w przeciwnym kierunku, symbolicznie ku Jerozolimie. Gdzieniegdzie jeszcze wśród zieleni można natknąć się na zapadły w ziemię kamień z egzotycznie wyglądającym hebrajskim pismem. Coraz rzadziej… coraz mniej wyraźnym.
Po czasach okrutnych i bezdusznych dla pamięci,szacunku,wyznania przyszła kolej na przywrócenie, dobrze ze człowiek pozostał człowiekiem..
Pamiętam ten czas (wczesne lata 80te..)wakacje małej dziewczynki zawsze obfitowały głównie w różnego rodzaju wyprawy dalsze i bliższe po całym Sochaczewie 🙂 ..widziałam wystające macewy zakopane częściowo w zielonej łące,widziałam nawet kości-i na moje zdziwienie i zaskoczenie opowiedziano mi że to dawny Kirkut…jakież było moje zdumienie..
Nie pamiętam dokładnie, ale około roku 1977 jako dziecko, byłem na tym cmentarzu z rodzicami głazów polnych z hebrajskimi napisami było całkiem sporo (20-30), głównie po prawej stronie od wejścia, tablic takich jak na zdjęciach nie widziałem. Sytuację pamiętam dokładnie bo nie mogłem rozczytać liter (nie wiedziałem, że to hebrajski). Potem słyszałem historię, że część nagrobków zepchnięto spychaczem ze skarpy. Na pewno w latach 80-tych funkcjonowało tam boisko, gdzie grać w piłkę przychodzili głównie licealiści. To też część historii tego miejsca.
Zapamiętałam doskonale ten kirkut z opowiadań mojej babci i mojego ojca, choć nie tłumaczyli mi dokładnie, gdzie był ten kirkut. W czasach szkolnych chodziłam tam na tzw, lekcje w terenie; kiedy było ciepło, nasi nauczyciele z liceum chodzili tam z nami na lekcje. Zwracała moją uwagę nierówność terenu, sporo wystających dużych kamieni i sporo gruzu. Że były to potrzaskane macewy, skojarzyłam po latach. Miały tam miejsce także występy cyrku, może raz czy dwa razy (koniec lat 60., początek 70.). Opowiadano w mieście, że zaprzestano w tym miejscu urządzania cyrkowych przedstawień, bo były protesty z Izraela – ale za prawdziwość tej informacji nie ręczę. Zbudowany ohel przyjęłam z wielką ulgą, bo cmentarz (każdy) jest miejscem szczególnym. Zmarłym należy się szacunek. Według mojej pamięci w Sochaczewie był też wojenny cmentarz niemiecki (na terenie dzisiejszego Trojanowa, teren gdzieś w pobliżu młyna, chyba tam, gdzie dziś jest osiedle domów jednorodzinnych). Na cmentarzu przy ulicy Traugutta, za cerkwią była mogiła powstańców styczniowych 1863 – też zniesiona.