..i okolice w słowach, obrazach, wspomnieniach.

Historie Rodzinne i Nietypowe zdjęcia

Do Pana Andrzeja Miklin zaprowadziła mnie seria zdjęć Sochaczewa, których wykonanie datowałem na przełom lat 50 i 60 ubiegłego wieku. Po niemal roku czasu od momentu, kiedy ich skany trafiły przypadkiem w moje ręce, udało mi się w końcu spotkać z ich autorem. Podczas wizyty poznałem genezę młodzieńczej pasji fotograficznej pana Andrzeja i odbyłem ciekawą podróż w przeszłość śladami Jego rodziny, gdyż aktualnym zainteresowaniem mojego gospodarza, oprócz innych jeszcze pasji jest genealogia.

DOM NA ULICY WYZWOLENIA

Andrzej Miklin mieszka w domu, który już od trzech pokoleń należy do Jego przodków. Jak każda z takich siedzib rodzinnych posiada swoją duszę i bogatą przeszłość.

– Historia tego domu zaczyna się w 1930 roku. Wtedy mój dziadek, Stefan Kazimierczak kupił tu działkę i zasadził w jej narożnikach cztery brzozy. – Zaczyna swoją opowieść pan Andrzej. – Wcześniej mieszkał w okolicach Łowicza, nieopodal Kiernozi, a po przeprowadzce do Sochaczewie pracował wpierw na kolei, potem był woźnym w magistracie.

Bronisława i Stefan Kazimierczakowie

Następnie zaczął stawiać dom, niestety jeszcze w trakcie budowy zmarł wskutek choroby nowotworowej, mając zaledwie 32 lata. Znamienne, że w rok po śmierci dziadka wycięto również z bliżej mi nieznanych powodów drzewa, które zasadził.

Na zdjęciu: Bronisława i Stefan Kazimierczakowie, oraz siostra Wiesława. Poniżej dzieci państwa Kazimierczaków – córeczka Zofia, z rąk sąsiada wyrywa się Stefan jr. pozostałe dwie dziewczyny to kuzynki.

Dom, przetrwał II Wojnę. Jednak w styczniu 1945 roku jego część zostaje uszkodzona podczas działań wojennych. Pocisk uderzywszy w strych, rozbił m.in. stojące tam gąsiory wraz zawartością, która rozlała się na sufit. Plam po napojach nie udało się przez wiele lat w żaden sposób usunąć. Obecnie ich nie widać, bo są zakryte nowymi płytami gipsowymi zamontowanymi na suficie. Później – już po wojnie – ojczym mamy miał tam spichlerz i trzymał zboże. Ponieważ strop to tak naprawdę była konstrukcja belkowa z tzw. polepą, tradycyjnie wykonaną przeważnie z gliny, wszystko się pod ciężarem ugięło.

Tak dom państwa Kazimierczaków wyglądał w latach 50 (fot. A. Miklin)

W latach 90 ubiegłego wieku dom przeszedł gruntowny remont. Zanim jednak do tego doszło praca zawodowa rzuciła Pana Andrzeja do Warszawy, następnie do Siedlec, jak On sam określa ten moment w swoim życiu „na banicję”. Wraca do rodzinnego domu po 10 latach – już z małżonką i dwójką dzieci, Z Jego opowieści wynika, że przebudowa starego domu była nie lada wyzwaniem. Opracowany przez Pana Andrzeja projekt modernizacji budynku przewidywał, że niektóre elementy jego konstrukcji zachowane będą jako niezmienione i kierując się względami ekonomicznymi, zachował wiele oryginalnych elementów konstrukcyjnych domu, którego budowę zaczął Jego Dziadek.

Czasy dzieciństwa. Andrzej Miklin z sąsiadem Jackiem Zarębą.

– Miałem po rozpoczęciu budowy dwie brygady tutaj, jedną wywaliłem, drugą wygoniłem. Sam skończyłem. – Stwierdza z uśmiechem. I tak – wychodząc do pracy, zostawiłem ludzi, którzy mieli wzmocnić na górze budynku ściankę koronkową. Wracam, nic nie ruszone, a oni mówią, że ściankę da się odsunąć ręką niemal na pół metra, od pionu więc trzeba ją wyburzyć i nie da się tak zrobić, jak ja chcę. Rozliczyłem się z nimi i podziękowałem za pracę. Ponieważ jestem z zawodu budowlańcem, wszystko zrobiłem sam, przy pomocy braci ciotecznych. Podobnie było z tą polepą. Również doradzano mi ją usunąć, co nawet zacząłem robić, ale w trakcie rozbiórki, postanowiłem, że ją naprawię. Zastosowałem belki, które leżakowały dwa lata i w czasie montażu – i obecnie nie ugięły się potem ani na centymetr. Montowaliśmy je wspólnie z żoną.

PASJA FOTOGRAFICZNA

Kolejnym tematem rozmowy były właśnie wspomniane zdjęcia, które można uznać w pewnym sensie za unikatowe. Ich autor – jako młody człowiek – „bawił się” ujęciami, perspektywą, czego wynikiem jest spora ilość zdjęć, które można uznać za archiwalia oddające atmosferę Sochaczewa z tamtych czasów.

Aparat fotograficzny był prezentem od ojca z okazji ukończenia szkoły podstawowej. Była to Zorka, którą robiłem wiele zdjęć począwszy od roku 1958. W części kuchni zrobiłem sobie nawet ciemnię, gdzie sam je wywoływałem. W tym czasie „Nowy Przekrój” ogłosił konkurs a zdjęcia wysłałem – nie licząc nawet specjalnie na jakiś odzew. Ale okazało się, że te zdjęcia zdecydowali się jednak publikować, więc zachęciło mnie to do rozwijania pasji. Fotografowałem różne rzeczy – od krajobrazów do zdjęć można powiedzieć eksperymentalnych, takich jak na przykład koszula non-iron przewieszona przez krawędź krzesła. Wiele zdjęć wykonałem w okolicy domu, ale też w samym centrum Sochaczewa i na wycieczkach po okolicy.

Pół wieku temu – okolice Sochaczewa. Na większości zdjęć dominują pola zbóż.

Zdjęcie z jadącego pociągu. Wjeżdżamy do Sochaczewa. (fot. A. Miklin)

Tej bramy już nie ma. Hale miejskie i widoczne za nimi podwórko (fot. Andrzej Miklin)

Ulica Wyzwolenia zimą. Pan Andrzej eksperymentuje z perspektywą. (fot. Andrzej Miklin)

Nie mogło zabraknąć również ruin zamku, jednego z najwdzięczniejszych sochaczewskich plenerów (fot. A. Miklin)

Nieistniejący już drewniany krzyż w Janówku Duranowskim, miejsce rozstrzelania przez Niemców 18 mężczyzn.

Pasja trwa do dziś, przerwało ją tylko na jakiś czas podjęcie studiów. Zajęty nauką na Politechnice Warszawskiej pan Andrzej musiał odłożyć aparat, aż do czasu rozpoczęcia pracy zawodowej, w której fotografia stanowiła jeden z elementów oceny stanu technicznego obiektów inżynieryjnych – mostów kolejowych .

TRAGICZNY MECZ

Stefan Kaźmierczak.

Za kolejnym zdjęciem z albumu pana Andrzeja, przedstawiającym młodego człowieka – Stefana Kaźmierczaka (jako drugi nosił w rodzinie to imię, nazywany był Junior) kryje się rodzinna tragedia, dawno już zapomniana przez ogół, choć była ona także, można powiedzieć, czarnym dniem sochaczewskiego sportu. Stefan Kaźmierczak był zawodnikiem drużyny piłkarskiej Unia Boryszew.

– Wujek Stefan był bratem mamy. Bardzo nie lubiła jego pasji piłkarskiej. 7 września 1957 roku miało się odbyć jego wesele, a pierwszego lub drugiego odbywał się mecz na Orkanie. Na prośbę mamy zawsze na mecze wujek Stefan chodził w towarzystwie mojego ojca – byłego zawodnika „Bzury Chodaków”. Tym razem skończyło się tragicznie, Stefan został faulowany przez zawodnika Orkanu, stracił przytomność i po kilku dniach rodzina musiała szykować pogrzeb. Było to tym bardziej szokujące, że ojciec usłyszał przed meczem w szatni słowa, których nigdy nie mógł sobie wytłumaczyć i zrozumieć: „Ja go załatwię”.

.

.

.

.

.

Nie pamiętam takiej uroczystości w Sochaczewie. Myślę, że mogło na pogrzeb przyjść nawet około 5 tys. osób.

Pogrzeb Stefana Kaźmierczaka

Czy słowa usłyszane przed meczem świadczyły o złej woli? Nie dowiemy się już tego.

APPENDIX

Już później, po wizycie u Pana Andrzeja – w towarzystwie Andrzeja Palucha poszedłem na stadion Orkanu na niedzielny mecz towarzyski. Okazało się, że starsi kibice doskonale pamiętają ten feralny dzień. Jako pewien dodatek do wspomnień pana Andrzeja przytaczam relację naocznego świadka fatalnego zdarzenia na boisku.

Był gorący letni dzień, poszedłem z ojcem na mecz. Grał Orkan z Unią. Zapamiętałem go dobrze właśnie ze względu na ten wypadek. Zderzyli się głowami Kaźmierczak z Unii z Millerem z Orkanu, ten pierwszy padł na murawę i nie był w stanie wstać. Zawieziono go do szpitala ciężarówką, bo nie było wtedy nawet ambulansu. Po kilku dniach zmarł. Był to duży wstrząs dla zawodników i kibiców.”

Znów udało się zapisać kolejną kartę „małej” historii miasta. Która, pomimo że nie dotyczy może wielkich czynów i znanych ludzi, jest częścią nas, mieszkańców Sochaczewa. Znajdziemy w niej znajomych swoich, lub swoich przodków, jesteśmy w stanie niemal „dotknąć” czasów w których żyli. Dziękuję wszystkim, którzy pomagają ją odsłaniać.

Radosław Jarosiński.

Artykuł ukazał się również w Expressie Sochaczewskim nr. 41 z 24 października

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *