Historie z parku
Gdy chodzimy ulicami miasta, lub mijamy najbliższe okolice swojego domu nie zastanawiamy się na ogół nad przeszłością. Zmiany jakie zachodzą docierają do nas w postaci chwilowych bodźców, olśnień, że przecież tu stał jakiś dom, albo był jakiś sklep. Idąc ulicą Wąską dalej, dochodzimy do niewielkiego skrawka zieleni. Ja widuję go od lat, wyglądając przez okno. Ot, skwer przed domem, zwyczajny całkiem na pierwszy rzut oka, jak wszystkie niemal małomiasteczkowe placyki, czy parki. Czy gdyby była możliwość cofnięcia się wstecz, żeby zaobserwować jednym ciągiem wydarzenia i zmiany tego miejsca byłoby nadal tak zwyczajne?
Dziś na placu Obrońców Sochaczewa rosną drzewa, na przedwojennym placu Czerwonkowskim ich nie było. Pusty skrawek w środku miasta, jak zresztą ogrom okolicznej ziemi należał do Włodzimierza Garbolewskiego, który oddał go w końcu miastu. Placyk zyskał nową nazwę, na fali niemal kultu, jakim obdarzało polskie społeczeństwo Józefa Piłsudkiego, nazwano go na cześć założonej przez niego organizacji placem POW (Polska Organizacja Wojskowa).
Na wybrukowanym i placu odbywały się różne uroczystości i defilady, ale przede wszystkim targi. chłopskie. Rwetes był straszny, okute koła wozów turkotały po kocich łbach, przeganiano zwierzęta gospodarskie, Żydzi nawoływali do swoich kramów, a w powietrzu unosił się zapach ryb.
Czy plac byłby jednak czymś więcej niż tylko kawałkiem brukowanego miejsca w środku miasta, gdyby nie tragiczne wydarzenia, jakie miały tu miejsce podczas niemieckiej okupacji?
Koniec sierpnia 1942 roku. Ktoś podpala stogi kontyngentowego zboża, co dla okupanta staje się pretekstem do wywarcia represji i terroru na lokalnej społeczności. Znajduje się winny zbrodni, młody chłopak, podobno prosty i niezbyt bystry 21 letni Józef Ciesielski, idealny kozioł ofiarny.
Jego winą jest to, że wracając z jakiejś polnej roboty zasnął w pobliżu płonącego stogu i tak też znaleźli go żandarmi, którzy zbiegli się do pożaru. Zbiera się sąd, a wyrok zdaje się być z góry ustalony, bo na placu jeszcze przed jego ogłoszeniem powstaje drewniana konstrukcja… szubienica.
Oskarża wicestarosta Albert Hemann Vorbihler. Wyrok zapada, a Niemiec osobiście dogląda egzekucji, na którą „ku przestrodze” spędzona zostaje okoliczna ludność. Nikt nie chciał być świadkiem ponurego widowiska, Niemcom udało się zmusić do oglądania przypadkowych przechodniów. Świadectwo tego wydarzenia słyszałem niejednokrotnie z ust sędziwych dziś osób, które będąc dziećmi jeszcze stały na placu i wszystko widziały przez palce matek zasłaniających im ręką oczy…
Skazaniec nie chce umierać, dwukrotnie uwalnia ręce i łapie za sznur. Zniecierpliwiony Vorbihler wyjmuje z kabury pistolet i osobiście kończy jego żywot, nieświadomy, że tym strzałem przypieczętował też własny los… Wszystko z okna przyległej kamienicy, należącej do Pilacińskich dokumentuje na zdjęciach działacz AK, Zygmunt Górko, ps. „Wiesław”. Zdjęcia mają posłużyć za dowód zbrodni niemieckich popełnianych na ludności cywilnej, odbitki czeka daleka droga do Londynu. Niezwykłość dokonanej wtedy dokumentacji i przebieg egzekucji zostają dokładnie opisane na kartach książki Ryszarda Wójcika „Ukryci Świadkowie” Na okładce książki znajduje się zdjęcie właśnie odbywającej się egzekucji.
Po wojnie plac przemianowano na jedyną słuszną Armię Ludową. Zasadzono drzewka. Wokół zaczęły rozrastać się domy otaczając placyk coraz ściślejszą zabudową. Za mojego dzieciństwa drzewa były już duże, po środku stanęła też fontanna z plumkającą cicho wodą. Swoistego egzotycznego dziś kolorytu a la PRL dopełniały porozstawiane gdzieniegdzie metalowe muchomorki. Warkoczy rosnących wokół trzech wierzb, dzieciarnia używała jako lian, bujając się beztrosko na nich z oparć ławek.
Z biegiem lat park stawał się coraz bardziej zaniedbany i coraz chętniej okupowany przez miłośników napojów wyskokowych. Było i śmiesznie i straszno z naciskiem na to drugie. Pijackie rozmowy i ścielenie się pokotem na trawnikach upojonych bywalców parku to niemal codzienność.
Wszystko się zmienia.
Jakieś tam prace mające na celu renowacje miejsca podejmowano kilkakrotnie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Wycinano drzewka, sadzono drzewka, zmieniano układ alejek, dostawiano latarnie, tłuczono latarnie itd., itd. Policja od czasu do czasu podejmowała też nieśmiałe próby wygonienia stąd pijaczków. Poważna zmiana nastąpiła dwa lata temu, Armia Ludowa musiała odmaszerować i ustąpić miejsca Obrońcom Sochaczewa, zmieniono nazwę. A zdjęcie które zrobiłem kilka zaledwie lat temu to też już historia.
Dodaj komentarz