Spotkania z historią Sochaczewa i Ziemi Sochaczewskiej 2016.
W sobotę odbyło się kolejne fascynujące spotkanie z historią, pod przewrotnym trochę tytułem „W trepach po terpach. O współczesnej recepcji osadnictwa olenderskiego na Mazowszu”. Co się kryje za tą częściowo już egzotycznymi nazwami jak terpy? Kultura tzw. Olendrów, którzy niegdyś zamieszkiwali także nasz powiat. Prowadzącą była Magdalena Lica-Kaczan, etnolog, pracownik Działu Etnografii Muzeum Mazowieckiego w Płocku. Myślą przewodnią prelekcji była teza, powracającej „mody na Olędrów”, czego dowodem wzrost zainteresowania ich kulturą i powrót uroczystości, odkrywanie kuchni itp. Organizatorem spotkania było stowarzyszenie „Nad Bzurą”, a gospodarzem Muzeum Kolei Wąskotorowej w Sochaczewie.
Kim są Olendrzy? Jak się okazuje, słowo to początkowo stosowane do osadników początkowo z Fryzji i Niderlandów, później odnosiło do ogółu ludności przybyłej z innych stron, zajmującej się melioracją trudnych dla osadnictwa terenów. Gra słów: trepy – terpy to dwa nawiązania do nazewnictwa związanego z takimi kolonistami. Pierwsze to rzecz jasna ogólnie znana nazwa obuwia, rodzaju drewnianych chodaków, do drugiej dziś już nieużywanej nazwy dojdę za chwilę.
Badania, które prowadzi pani Magdalena zaowocowały odnalezieniem niezwykłych reliktów, które pozostały po Olendrach, są to głownie meble, zdjęcia, sprzęty gospodarstwa domowego, jak choćby prasy do buraków, z których robiono… powidła – dziś już kulinarna wizytówka Olendrów. Społeczność ta zaimportowała po przybyciu na nasze ziemie ciekawe rozwiązania techniczne. O ich wyjątkowych zdolnościach świadczy fakt, iż zasiedlali tereny niedogodne dla polskiego rolnika, nawiedzane powodziami, które nie dość że potrafili ujarzmić, to jeszcze czerpać korzyści z użyźnionych przez rzeczne mady ziem. Z ochroną przed powodzią wiąże się właśnie nieużywana dziś powszechnie nazwa terpy: rodzaju sztucznego wzniesienia, na którym budowano domostwa, chroniąc je w ten sposób przed wylaniem rzeki. Między nasadzonymi równymi szpalerami wierzb tworzono charakterystyczne łozinowe ogrodzenia, których zadaniem było regulowanie przepływu wody i zatrzymywanie żyznych namułów.
O tym, że ludność ta chętnie osiedlała się na polskiej ziemi zadecydowała tolerancja religijna wobec wyznających nauki Menno Simonsa, które na zachodzie tępiła kontrreformacja. Stąd kolejna nazwa dla części tej społeczności – Mennonici. Odrębność religijna (byli to w następnych latach głównie ewangelicy) zaowocowała powstaniem domów modlitwy, które częściowo dotrwały do naszych czasów. Pani Magdalena zaprezentowała kilka istniejących takich budowli, ale też kilka takich, które pozostały niestety tylko na zdjęciach, jak np. kościół ewangelicki w Iłowie, czy dom modlitwy w Sadach. Po ciężkich czasach II Wojny Światowej, kiedy przeważająca część tej społeczności wpisała się na volklisty, przepędzoną ją, a pozostałe cmentarze i zabudowy ulegać zaczęły niszczącemu wpływowi działania czasu i niestety ludzkiego wandalizmu.
Obszerną część wykładu stanowiło przedstawienie Skansenu Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim. Tam zgromadzono zabytki budownictwa nadwiślańskiego, nie tylko olenderskiego, którego perełką jest świeżo niemalże odremontowany kościół ewangelicko-augsburski z 1935 roku. Wiączemin Polski był niegdyś licznie zasiedlony przez ludność olenderską, stąd pokaźna liczba pamiątek, którą aktualni mieszkańcy miejscowości chętnie zasilają powstający cały czas skansen.
Naprawdę warto śledzić na bieżąco spotkania organizowane przez Stowarzyszenie „Nad Bzurą”, odbywają się one w kameralnej i przyjaznej atmosferze, po każdym jest czas na rozmowę z prelegentem i zadawanie pytań. Prawdziwa gratka dla miłośników historii.
Radosław Jarosiński
No to już wiem co to te terpy:) Ale kościoły ewangelickie zawsze mi się podobały.Proste,bez przepychu,nic człowieka nie rozprasza i dzięki temu może się skupić na modlitwie.
Świetna historia – akurat ludność Olenderska i fakty z nimi związane znałem, ale już owe terpy (nazwa bo nie same w sobie) to dla mnie novum.